taaak takie ciplutkie milutkie i fajniaste. Zobaczyłam je u Zoffi na tyłku...ze Wlochów przyjechały z benettona ooo takie właśnie
no te firmowe to wiadoma rzecz że maszyna robione a moje nie...... moje ręcami:)))
z zapasow wywlekłam.....prawie cały kilogram takiego cuda, co to-to było juz golfikiem ale jakims takim co go milościa nie darzylam....i trza było go spruć...no trudno....
proces powstania kalesonów był nie latwy i nawet troszku bolesny....szło jak krew z nosa.....
szło tak cięzkawo wlaściwie na wysokości kroku iść zaczęło makabrycznie...bo nijak tego przymierzyc , bo nogawki robione calkiem osobno..więc tak więcej że na oko:))))))) i wyszlo że mam dośc duży tyłek wedle tego co powstało....
a do kalesonków powstało kamizelo- tunika....taka jakby do kompletu:)))
Warkocze i w kalesonach i w kamizelku....
troszku wyzwaniem były też kieszonki w kalesonkach ale z ich powstania to jestem zadowolona..
Chyba za wysoko poszłam z warkoczem po bokach...bo to miejsce chyba najgorsze ze wszystkich:)))
ale podsumowujac....ubranie cieple...milaste i inne niz wszystkie....ogólnie chodzilam i lubię.....a czy sie rozwlecze i będzie to romiar xl to sie obaczy:)) No i ciuch idealny na mroziki obecne. Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz